Artykuły

Prawdziwe piękno nie potrzebuje makijażu

“Tak naprawdę muzyki Chopina nie można się nauczyć, nie można też nauczyć kogoś grać tę muzykę. Oczywiście, można pracować nad stylem, techniką, nad tym, czego uczy się w szkole. Ale wyrafinowanie pochodzi od intuicji pianisty. Jest w jego sercu. Kiedy porównuję moje interpretacje sprzed 25 lat i dzisiejsze, widzę ogromną różnicę. Chociaż w pewnym sensie zatoczyłem koło.”
Dang Thai Son

Dang Thai Son w rozmowie z Aleksandrem Laskowskim.

Jak spędził Pan – artystycznie – 25 lat od zdobycia nagrody na Konkursie Chopinowskim?
Jeżeli porównać mnie z innymi laureatami, miałem po Konkursie dość niezwykłe plany. Do muzyki, do Chopina i do Konkursu doszedłem odmienną drogą niż większość ludzi. Przygotowania zacząłem zaledwie trzy lata przed Konkursem. Mieszkałem wówczas w Moskwie. W Wietnamie, gdzie rozpocząłem naukę, trwała wojna i nie było profesjonalnych warunków do pracy. Do Moskwy przyjechałem w 1977 roku. Miałem tylko trzy lata, by zostać prawdziwym pianistą. To niewiarygodnie mało czasu. Po zdobyciu nagrody postanowiłem wracać do domu, by studiować. Zazwyczaj kariera dzięki nagrodzie nabiera tempa. Ja czułem się niegotowy. I nie czułem się gotowy do 1986 roku. Chciałem wyjechać z Moskwy, ale zatrzymała mnie sytuacja polityczna. Pragnąłem studiować w Wiedniu u Paula Badury-Skody. Ale wolność nadchodziła bardzo powoli. Dopiero teraz mogę powiedzieć, że naprawdę stoję na własnych nogach.

Dojrzałość przyszła po ćwierćwieczu?
Normalnie pianista zaczyna rozwijać się już jako małe dziecko. Ja jako dziecko wielu rzeczy nie mogłem robić. Dlatego mam takie spóźnienie.

Czy w ciągu tych 25 lat znalazł Pan odpowiedź na pytanie: jak grać Chopina?
To dobre pytanie. Tak naprawdę muzyki Chopina nie można się nauczyć, nie można też nauczyć kogoś grać tę muzykę. Oczywiście, można pracować nad stylem, techniką, nad tym, czego uczy się w szkole. Ale wyrafinowanie pochodzi od intuicji pianisty. Jest w jego sercu. Kiedy porównuję moje interpretacje sprzed 25 lat i dzisiejsze, widzę ogromną różnicę. Chociaż w pewnym sensie zatoczyłem koło. Wróciłem do punktu wyjścia: na początku grałem bardzo poetycko, szukałem w muzyce niewinności. Później przyszedł okres, gdy starałem się być bardziej dramatyczny, można by powiedzieć bardziej czarno-biały. Teraz znów potrzebuję równowagi. Ale nie chodzi tylko o piękno i poetyckość, w tej muzyce jest również dużo bólu. A tego uczy życiowe doświadczenie.

Jak wspomina Pan swoje spotkania z polską publicznością w czasie Konkursu 25 lat temu?
Proszę nie zapominać, jak trafiłem na konkurs. Mój przypadek był dość szczególny. Prawie odrzucono moje zgłoszenie. Wówczas nie było przesłuchań eliminacyjnych, nie wymagano nawet nagrań. Jurorzy patrzyli tylko w dokumenty zgłoszeniowe. W moim przypadku były bardzo krótkie: urodzony w Hanoi w Wietnamie w 1958, obecnie studiuje w Moskwie. Żadnej działalności artystycznej. Taka była prawda. Przed przyjazdem na Konkurs rzeczywiście nigdy nie grałem z orkiestrą, nie dałem nawet jednego recitalu. Nie czułem presji, przecież nikt mnie nie znał. Nie miałem nic do stracenia. Proszę sobie wyobrazić, co czuje pianista grający publicznie po raz pierwszy. Tę świeżość, niewinność, może nawet czuje się dziewicą. Takie doświadczenie ma się raz w życiu. I jako kompletnie nieznany pianista zaskoczyłem publiczność.

Niedawno grał Pan Koncert e-moll Chopina na dziewiętnastowiecznym fortepianie Pleyela z towarzyszeniem Orkiestry XVIII Wieku pod kierunkiem Fransa Brüggena. Czy to doświadczenie zmieniło Pana podejście do muzyki Chopina?
Na festiwalu chopinowskim w Warszawie grało kilku pianistów. Wszyscy byli spanikowani, przynajmniej jeśli idzie o technikę. Zabytkowy fortepian jest tak inny od współczesnego, że było to jak granie na skrzypcach. Inne uderzenie, inna technika, dźwięk, wszystko trzeba było zmieniać. Bałem się, że nie nauczę się grać na tym fortepianie a miałem tylko trzy dni na przygotowanie. Rozpoczęliśmy walkę. I nagle znalazłem właściwe podejście do tego instrumentu. Wtedy przyszła radość grania. I uczucia, których współczesny fortepian nie mógłby wywołać, pewna szczególna intymność. Wolałbym jednak grać na takim fortepianie w mniejszej sali niż w Warszawskiej Filharmonii.

Dało to Panu lepszy wgląd w muzykę Chopina?
Dynamika jest bardziej ograniczona. Są inne kolory. Myślę jednak, że gdyby Chopin żył dzisiaj, wolałby współczesny fortepian, który daje możliwości. Chociaż nie daje takiej intymności. Ale ma więcej siły. Inaczej używa się pedału. Na dawnym instrumencie łatwiej kontrolować artykulację. Ponieważ mniejsze są możliwości dynamiczne, trzeba bawić się czasem. Na fortepianie historycznym jest więcej ograniczeń, ale właśnie dlatego granie na nim jest naprawdę ciekawe.

Po raz pierwszy jest Pan członkiem jury Konkursu Chopinowskiego. Ma już pan jakieś doświadczenie w ocenianiu młodych pianistów?
Dość długą karierę jurora wielu konkursów. Pierwszy raz w Japonii w 1991 roku. Później był konkurs Rachmaninowa w Rosji, Clara Haskil Competition w Szwajcarii, Monte Carlo Piano Master, Cleveland Competition a kilka miesięcy temu Konkurs Światosława Richtera w Moskwie. Ale wciąż wolę występować. Słuchanie młodych artystów jest pełne uroku, ale w czasie konkursów nie wszystko idzie gładko, zawsze czuje się ból.

Dlaczego na inaugurację Konkursu Chopinowskiego wybrał Pan Koncert g-moll Feliksa Mendelssohna?
Możliwość bycia jurorem i zagrania w czasie uroczystej inauguracji konkursu to dla mnie wielki zaszczyt. Organizatorzy uznali, że nie muszę grać Chopina, szczególnie, że w czasie Konkursu będziemy dość często słuchać jego muzyki. Oczywiście, można by zagrać Chopina. Ale musiałoby być to wykonanie genialne, jak Artura Rubinsteina. Nie można wybrać muzyki od Chopina odległej, jak Bartók czy Prokofiew. Chciałem zaprezentować coś z tej samej muzycznej rodziny. A Mendelssohn jest muzycznym „bratem” Chopina.

Wspomniał Pan Artura Rubinsteina. Mógłby Pan wskazać swoich mistrzów fortepianu? Kto z nich najlepiej grał muzykę Chopina?
Moi mistrzowie niestety już nie żyją. Na moje interpretacje duży wpływ miał Artur Rubinstein. Kiedy studiowałem w Moskwie bardzo podobał mi się Horowitz. Dziś w jego stylu odnajduję wiele przesady. Jakiś czas interesował mnie Michelangeli. Jednak coraz bardziej fascynuje mnie Rubinstein. Poezja i naturalna prostota w jego graniu. Prawdziwe piękno nie potrzebuje makijażu. Horowitz dodawał makijaż. Rubinstein był naturalny. Każda nuta była czysta jak perła.

Czy przypomina Pan sobie jakieś szczególne zdarzenie z Konkursu Chopinowskiego w 1980 roku?
Zazwyczaj ludzie bardzo się cieszą, kiedy dostaną się do finału. A ja miałem zmartwienie. Dopiero wówczas zorientowałem się, że nie mam odpowiedniego stroju na występ z orkiestrą. Zamiast koncentrować się na muzyce szukałem fraka.

Wywiad udostępniamy dzięki uprzejmości Warsaw Voice.
Więcej artykułów związanych z XV Międzynarodowym Konkursem Chopinowskim znajduje się w wydawanej z jego okazji Gazecie na stronach www.konkurs.chopin.pl oraz www.chopin.warsawvoice.pl

READ  Karczma czy salon?